top of page

Jurij Mokriszczew - Scena dla jednego aktora

  • Krzysiek Banita Kargól
  • 10 paź 2016
  • 2 minut(y) czytania

Sobotni wieczór w podkrakowskim schronisku na Kudłaczach, OSPA Festival w swojej wiosennej odsłonie, i ja, zastanawiający się co właściwie tutaj robię... Atmosfera z pogranicza magii i turystycznego szlaku, jakiś sytuacyjny irracjonalizm którego nie pojmuję czując się trochę jak człowiek którego nagle przeniesiono w czasie i przestrzeni z miejsc które zna w rzeczywistość z której istnienia sobie nawet nie zdawał sprawy. OSPA Festival... i Jurij Mokriszczew zasiadający właśnie przed mikrofonem. Czarna marynarka, koszula, perfekcyjnie zawiązana mucha. Gdzie ja jestem...




Kiedy Włodzimierz Mazoń, jeden z pomysłodawców i organizatorów Otwartej Sceny Piosenki Autorskiej podesłał mi swego czasu kilka "kawałków" Jurija pomyślałem, że ten sobotni wieczór na Kudłaczach będzie nieznośnie długi, a mi trudno będzie wysłuchać od początku do końca recitalu Jurija, wszak stylistyka dźwięku i słowa którą prezentuje w swoich utworach jest mi zupełnie nieznana, obca, i prawdę mówiąc... nudna. Kiedy Jurij zaczął się stroić moje pierwsze wrażenie pogłębiło się. A potem Jurij zaśpiewał...

I nagle okazało się, że w swoim własnym, prywatnym zasobie słów jaki posiadam, brakuje słów takich którymi Jurija można określić... Teatr jednego aktora? Bard? Chyba jedynie określenie Sceniczna Osobowość ociera się o to jak Jurija zacząłem postrzegać. Wystarczyło kilka minut monologu przed pierwszym utworem by publiczność zamilkła, zaczęła się śmiać, a za chwilę pogrążyła się w zadumie. Patrzyłem na to z zazdrością, bowiem nie jest łatwo zaczarować słuchacza, a ten człowiek właśnie to na moich oczach zrobił.

Zastanawiałem się później wielokrotnie nad scenicznym fenomenem Jurija. Może to Jego autentyczność, może fakt, że nie ukrywa się za słowami, a mówi wprost, że opowiada o sobie i swoim życiu które nie zawsze było pełne radości. Może to Jego szczery uśmiech i zaraźliwa pogoda ducha która w pierwszej chwili wręcz onieśmiela, a może po prostu takim na scenie jest. Grajkiem... Bardem... Aktorem... Z szacunku dla Niego pozwolę sobie Go nie określać...


Popłynąłem z Jurijem od „Pieśni na otwarcie” z zaskoczeniem odnajdując w tekście kilka słów o sobie, zamyśliłem się słuchając „Bądź ze mną”, by po chwili, przy dźwiękach „Alibaby” patrzeć z niedowierzaniem na to co się wokół mnie dzieje. Była „Mgła”, utwór w magiczny sposób łączący słowa i dźwięk, a na koniec „Pozwólcie mi się nie określać”, pieśń która na stałe już weszła do kolekcji utworów moich ulubionych.

Wiele było pieśni okraszonych monologami Jurija, wiele Jego opowieści wysłuchanych z uwagą przez zgromadzoną publiczność, był śmiech, łzy i chwile zadumy, czyli komplet tego o czym autor i wykonawca marzy w skrytości swojego własnego ego.


Cóż mogę powiedzieć więcej? Może tylko tyle, że jeśli gdzieś w okolicy zobaczycie plakat, że Jurij będzie grał recital... idźcie tam. Żadne bowiem nagranie czy video nie odda tego co ten człowiek robi na scenie. Tylko "na żywo" można poczuć klimat i magię jaka pojawia się gdy Jurij Mokriszczew zasiada przy mikrofonie i zabiera słuchaczy na zapisaną w dźwiękach i słowach historię własnego życia. Ze wszech miar polecam.


A że były „sapnięcia”, „krzywizny”, a nawet zapomniany tekst... To piękno i cały urok występu na „lajfie”.

Pozdrawiam serdecznie

Krzysiek Banita Kargól

***


Comments


bottom of page